sobota, 23 stycznia 2016

Przygotowania do podróży za "wielką wodę"

Cześć :)

Chcę Wam opowiedzieć o mojej największej przygodzie życia. Mianowicie na półkulę zachodnią, do USA. Więc myślę, że najlepiej będzie gdy zacznę od napisania jak to się zaczęło, jak w ogóle się tam dostałam.

Jest taki program Work&Travel dla studentów, który nazywa się Camp America. Jedna z moich koleżanek poleciała z tego programu do USA. Zapytałam się jak było, czy trudno było się dostać i wszystkie inne rzeczy, które mnie interesowały i były dla mnie ważne. Potem jeszcze kontaktowałam się z osobą, która pomaga osobą chcącym wyjechać do Stanów z tego programu. Porozmawiałam i zadałam całą resztę pytania, które mnie nurtowały. I zaaplikowałam. Musiałam wpłacić dwie pierwsze raty za program takie są zasady i wiedziałam o tym. 

W grudniu otrzymałam wiadomość o dyrektora Campu, że chce, abym w najbliższe wakacje pracowała na jego Campie. Mogłam sama zdecydować, czy chcę czy nie. Można odmówić, ale wtedy może się tak zdarzyć, że inny dyrektor cię nie wybierze. Nie wiem jak wyglądają maile od innych dyrektorów, ale ja dostałam pełną informacje, na jak długo potrzebuje pracowników i czy będzie to tylko 9 tygodni (jak jest w umowie programu), czy też dłużej. Dostałam również informację gdzie znajduje się ten Camp i ile dzieci będzie na campie. W tym jednym mailu dowiedziałam się również, czym dokładnie będę się zajmować na campie i ile (mniej więcej) godzin dziennie będę pracować. Bardzo przydatną informacją dla mnie była informacja kto z Polski jeszcze jedzie na ten Camp (właściwie miałam maile do tych osób). 

Podjęcie decyzji należało do mnie. Postanowiłam tam pojechać, bo nie wiedziałam . Nie znałam nikogo, kto w tym samym roku chciał jechać do USA i nikogo kto jedzie na ten camp. Pomimo tego wiedziałam, że to będzie przygoda mojego życia. Wpłaciłam trzecią ratę, osoby z Camp America pomogły mi załatwić wszystkie formalności związane z wizą i spotkaniem z konsulem. Tego samego dnia spotkanie z konsulem miała jedna z dziewczyn, z którymi będę pracować na Campie. Wiedziałam o tym, bo pisałyśmy ze sobą od jakiegoś czasu. Jeszcze przed wyjazdem miałam spotkanie, a właściwie wszystkie osoby, które jechały z Camp America miały spotkanie, które nazywa się Orientation. Na tym spotkaniu poznałam drugą dziewczynę, z którą później pracowałam. Jest to spotkanie, na którym osoby z Camp America mówią nam o zasadach i prawie jakie jest w Stanach Zjednoczonych. To spotkanie jest po to, abyśmy nie stracili pracy z powodu naszego zachowania lub żebyśmy nie zostali cofnięci na granicy, na lotnisku w Stanach. Takie sytuacje się zdarzały, bo ktoś robił sobie głupie żarty na lotnisku, czekając w kolejce na odprawę celną.

Kolejnym krokiem był sam wyjazd. 

31.05.2014

Miałam lot z Warszawy do Monachium i tam przesiadkę do Nowego Jorku. Na lotnisku poznałam trzecią dziewczynę, z którą pracowałam na Campie. Byłyśmy czterema dziewczynami z Polski, które wyruszały na podbój Ameryki. Lot miałyśmy o ile mnie pamięć nie myli o 6:30. Lot do Monachium trwał jakąś godzinę. W Monachium na kolejny lot czekałyśmy około 3-4 godzin. W między czasie odpoczęłyśmy, coś zjadłyśmy i poszłyśmy na odprawę. Kolejka była dość długa, wiec trochę czekałyśmy, ale poszłyśmy tam na tyle wcześniej, że bez problemu zdążyłyśmy na samolot. Około 12:30 miałyśmy samolot do Nowego Jorku. Lot trwał jakieś 8 godzin. Jednak z racji zmiany czasu, gdy doleciałyśmy na miejsce było po 15. Tam się oczywiście czekało nas sprawdzenie naszych dokumentów i wizy. A potem odebrałyśmy swoje bagaże i wyszłyśmy na terminal, gdzie czekała na nas osoba z Camp America. Naszym samolotem przyjechało jeszcze kilka innych osób z Polski z naszego programu. Wszyscy zostaliśmy zabrani do hotelu Crowne Plaza w New Jersey. Tam spędziliśmy noc. Szybko poszliśmy spać, bo jakby nie patrzeć nasze organizmy były przestawione na inną godzinę. Podczas gdy w Nowym Jorku była 15, a w Polsce była 22.


Źródło: strona hotelu
01.06.2015
Następnego dnia o 6:30 musieliśmy być gotowi do drogi. Mieli nas przewieźć z powrotem do Nowego Jorku na lotnisku LaGuardia, ponieważ mój Camp znajdował się w stanie Wisconsin, ale z Chicago miał nas ktoś odebrać z lotniska. Bilety miałyśmy zakupione przez dyrektora naszego Campu. Wylot do Chicago na lotnisko O'Hare miałyśmy o 10:30. Planowo na miejscu miałyśmy być o 12:00, ale doleciałyśmy szybciej.

Widok na Nowy Jork z samolotu
Trochę czekałyśmy na osobę z Campu, bo samolot wylądował wcześniej. Gdy już po nas przyjechali zapakowali nasze walizki do vana i podjechaliśmy pod inny terminal, żeby odebrać jeszcze dwie osoby ze Słowacji. Później pojechaliśmy do domu córki dyrektora Campu. Tam czekał na nas dyrektor Campu oraz trzy osoby z Republiki Czeskiej, które też z nami pracowały na Campie. Musieliśmy jakiś czas poczekać na to, aby przyleciały osoby z Węgier. W miedzy czasie zabrali nas do... McDonald's, żebyśmy coś zjedli. Później wyjechaliśmy z Chicago na Camp Ojibwa. 


Zdjęcie wykonane przez kolegę z Węgier 

Brak komentarzy: